Horror on Ice

Niedawno byłam z rodzicami na przedstawieniu „Disney on Ice”. Już piąty rok z rzędu tam chodzimy, bo jest super. To znaczy, odkąd jestem na wózku, jest odrobinę mniej super. Bo sadzają nas w loży, w której pracują panowie od oświetlenia i to nie jest najlepsze miejsce na świecie. Rok temu i dwa lata temu siedzieliśmy w loży bocznej. Widok stamtąd był nawet nie najgorszy. Ale w tym roku siedzieliśmy w loży, która znajduje się w samym rogu sali, najdalej od sceny jak się da. W tym samym rogu, tylko pod nami, na parterze, były same puste miejsca. Choć wszystkie inne były zajęte. Tylko tam nikt nie chciał siedzieć. Nie wiem, dlaczego zrobili tam miejsca dla dzieci na wózkach. Na dodatek było tam straaasznie brudno i ciasno. Było źle widać nie tylko dlatego, że to było w rogu, daleko od sceny (mam szczęście, że dobrze słyszę i widzę). Ale też dlatego, że jak siedziałam na wózku, to na wysokości oczu miałam murek. A przecież i tak jestem wysoka. Więc zaczęłam płakać. Wtedy mama wzięła mnie na kolana. Ale mamie było ciężko, bo ja jestem już duża i ciężka. Przez całe przedstawienie starałyśmy się zmieniać pozycje, żeby nie drętwiała mi pupa i nogi. Następnego dnia mama jęczała, że ją bolą plecy. Tata zapowiedział, że zadzwoni do Ameryki i im powie, że tak być nie może. Bo za rok też będę chciała tam iść i boję się, że dadzą nam miejsca w piwnicy z kuzynami Myszki Miki. Albo na suficie. Albo w innym dziwnym miejscu.